7 kwietnia 2014

Specialized kontratakują - i robią z siebie jeszcze większych idiotów

Pamiętacie moją notkę o absurdalnym ataku firmy Specialized na lokalny sklep rowerowy? Sprawa była tak idiotyczna, że chyba nawet Mike Sinyard zdawał się pojąć, że tym razem przeholował, dlatego w ruch szybko poszły przeprosiny - ba, nagrano nawet wzruszający film, w którym szefowie Specialized i Cafe Roubaix oficjalnie sobie wybaczają, a Sinyard ogłosił, że tego typu sytuacje na pewno nie będą się już zdarzały.

Specialized - sue everyone

Nie minęły nawet 4 miesiące, a "Spec" powrócił do swojej niezbyt chlubnej praktyki... bijąc przy tym nowy rekord absurdu.

Tym razem firmie Sinyarda nie spodobała się nazwa roweru NeilPryde Alizé, podobno brzmiąca łudząco podobnie do nazwy Specialized Allez. Nie spodobała się tak bardzo, że producentowi Alizé (a także m.in. akcesoriów dla windsurferów) złożono propozycję nie do odrzucenia: albo zmieni nazwę swojego produktu, albo czeka go wyniszczająca walka przed amerykańskimi sądami.

Efekt? Model Alizé przechrzczono na Nazaré, a Specialized Bicycles... awansowali na kolejny poziom korporacyjno-prawniczego absurdu.



Neilpryde Nazare / Alize
Neilpryde Nazaré - do niedawna znany jako Alizé

W całym tym rozgardiaszu nie daje mi spokoju kilka kwestii...

Co z tego, że nazwa Alizé (wym. mniej więcej jako ali-zee) fonetycznie niezbyt przypomina Allez (wymiane mniej więcej jako aleee)?

Co z tego, że obie nazwy pochodzą z różnych języków?

Co z tego, że znaczą zupełnie co innego?

I wreszcie: co z tego, że to rowery dedykowane dla zupełnie różnych użytkowników, a łączy je wyłącznie miano roweru szosowego?


Po chwili odpowiadam sam sobie: nic z tego, bo prawda i zdrowy rozsądek nie mają tu nic do rzeczy. Specialized wiedzą lepiej - i nie zawahają się zatrudnić sztabu prawników, aby wdeptać swoją wizję świata do głów innych.

3 komentarze :

  1. Ciśnie się na usta tylko jedno - absurd.

    Nie brzmią te nazwy nawet podobnie, a nawet jeśli by brzmiały, to po co zawracać sobie głowę takimi bzdurami. Nawet z perspektywy firmy nie widzę w tym nic szkodzącego. A PR'owo to tylko sami sobie strzelają w stopę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka tam wyniszczająca bitwa przed sądem? Nie ogarniam? Idziesz tam sam, bez żadnych prawników darmozjadów. I na wszystkie te bzdurne zarzuty odpowiadasz na zmianę "ssijcie pałę" i "z debilami nie dyskutuję"... Żadnego yebania się na paragrafy, bo tu nie ma na to miejsca, czasu ani potrzeby.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak łatwo niestety nie jest, a już w szczególności nie w Stanach. Procesy cywilne rzadko mają cokolwiek wspólnego ze sprawiedliwością, a już szczególnie wtedy, kiedy jedną ze stron stać na granie na czas i wyssanie z przeciwnika ostatniego grosza, żeby nie miała się za co bronić.

    OdpowiedzUsuń